Ona wygrała z rakiem szyjki macicy
Ida Karpińska postanowiła pokonać raka szyjki macicy. To nowotwór, który każdego dnia zabiera pięć kobiet. Wygrała.
Spis treści
- Niespodziewana diagnoza
- Operacja
- Chemioterapia i naświetlania
- Ważne wsparcie rodziny
- Rak zmienia całe życie
Nowoczesne mieszkanie w podwarszawskiej Jabłonnie. Wszędzie są kwiaty i czerwone akcenty. Na ścianie trzy portrety kobiet. Żadna nie ma twarzy. - Te obrazy powstały w czasie choroby - mówi bez emocji Ida. - Nie mają twarzy, bo i ja wtedy nie wiedziałam, kim jestem. A jeśli się tego nie wie, człowiek nie ma oblicza. A te kolory? Wtedy wszystko było dla mnie albo czarne, albo czerwone. Do dziś nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak było.
Niespodziewana diagnoza
Był rok 2003. Ida jak zwykle poszła na badanie ginekologiczne. Robiła je regularnie od chwili, gdy jako nastolatka pierwszy raz poszła do lekarza z mamą. Lekarka zaproponowała też wykonanie kolejnej cytologii. Ida szybko zapomniała o badaniu. Tyle było do załatwienia. Termin gonił termin. Po kilku dniach zadzwonił telefon. Rejestratorka z przychodni zapraszała ją pilnie na wizytę.
- Nawet przez chwilę nie myślałam, że coś złego może się wydarzyć - wspomina. - Gdy weszłam do gabinetu, twarz lekarki, która znała mnie od lat, była zmieniona. Spojrzała na mnie i powiedziała: "Mamy problem. Trzecia grupa cytologii. To może oznaczać raka szyjki macicy". Zaczęłam się śmiać: "To niemożliwe. Czy wyglądam na kogoś, kto ma raka? Przecież regularnie się badam, dbam o siebie". Ale lekarka obstawała przy swoim i wyznaczyła termin biopsji. Zrobiłam badanie, ale nie dopuszczałam do siebie złych myśli. Nawet gdy wyniki biopsji potwierdziły przypuszczenia lekarki, w mojej świadomości choroba nie zaistniała. Nadal uważałam, że to błąd. Postanowiłam szukać swojej prawdy u innego lekarza.
Ida trafiła do Centrum Onkologii w Warszawie. Tam potwierdzono diagnozę, ale dziewczyna zażądała kolejnej biopsji. Pobrano dwie próbki. Jedną, korzystając z pomocy rodziny, wysłała do analizy w Norwegii. - Gdy nadeszły oba wyniki, już nie mogłam wmawiać sobie, że ktoś popełnił błąd. Siedziałam wtedy na łóżku i płakałam... Ten płacz, a raczej jakiś zwierzęcy ryk był nie do opanowania. Zrodził się we mnie straszliwy żal, że zmarnowałam tyle czasu.
Miałam 30 lat i nie zdążyłam urodzić dziecka. Wszystko było bez sensu i wartości. Żal i złość nie pozwalały rozumnie patrzeć na sytuację. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co mnie czeka. Chciałam natychmiast zajść w ciążę i urodzić dziecko. Lekarz długo mnie przekonywał, że to niemożliwe - mój organizm tego nie wytrzyma i nawet gdyby ciąża się rozwinęła, oboje nie przeżyjemy.
Operacja
Przez trzy tygodnie Ida chodziła na badania, które miały przygotować ją do operacji. Tomografia komputerowa, badania krwi, moczu itd. - Moje przygotowania do operacji mogły dziwić. Kupowałam same czerwone rzeczy. Szlafrok, ręczniki, kapcie. Podświadomie wybrałam ten kolor. Nie wiem, czy miał mi dać nadzieję, ale na pewno zagwarantował dobre samopoczucie w szpitalnej rzeczywistości.
Operacja trwała sześć godzin. W jej trakcie okazało się, że musi być bardziej rozległa niż planowano. Ale Ida pamięta tylko ogromne słonie, które maszerowały po soczystej, zielonej trawie. Gdy wybudzono ją z narkozy, słonie znów stały przed oczami. A pielęgniarki przepływały obok. Pamięta tylko ich uśmiechy i wilgoć na ustach. Po kilku tygodniach wróciła do domu.
- Mama rzuciła pracę, dom i przyjechała, by się mną zająć - opowiada Ida. - Chciała być twarda, ale ja wiedziałam, że serce jej pęka na kawałki. Chwytała się różnych forteli, by podnieść mnie z łóżka i zachęcić do chodzenia, co miało uchronić mnie przed bolesnymi zrostami. Ida z dnia na dzień była coraz silniejsza. Rany dobrze się goiły. Miała nadzieję, że szybko wróci do formy.
Rak szyjki macicy zajmuje 3. miejsce pod względem zachorowalności na nowotwory wśród Polek. Codziennie 10 kobiet dowiaduje się o chorobie. Prawie 2 tys. co roku umiera. Zachorowalność na tę chorobę w Polsce jest zbliżona do statystyk innych krajów. Śmiertelność jest jednak znacznie większa. Powód - zbyt późne rozpoznanie. Kobiety nie wykonują regularnie badań cytologicznych, przez co u większości rak jest wykrywany w zaawansowanym stadium, gdy na wyleczenie nie można już liczyć. Tymczasem cytologię można zrobić bezpłatnie, wystarczy zgłosić się do ginekologa. Badanie trzeba wykonywać przynajmniej raz w roku.
Chemioterapia i naświetlania
- Przy kolejnej wizycie okazało się, że konieczna jest chemia i naświetlania. To było trudniejsze niż operacja. Lekarze nie mają czasu, a może nie zawsze chcą tłumaczyć pacjentowi, na czym polega terapia, co się będzie po niej działo, co robić. Wyrzucają z siebie kolejne komunikaty, nazwiska lekarzy, numery gabinetów... Chory zostaje sam ze swoim strachem, niepewnością. Poddaje się kolejnym zabiegom, nie wiedząc co będzie po nich.
Ida żałuje, że chorym na raka od momentu postawienia diagnozy nie towarzyszy psycholog. Jest tyle niewiadomych, tyle lęku. Niektórych ten lęk zabija. - Mnie się udało pokonać te demony - mówi Ida. - Może dlatego, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę przegrać. Na chemioterapii Ida zobaczyła prawdziwą twarz raka. Na chemię czekały dzieci, ludzie młodzi, starsi. Źle wspomina ten czas. - Chory to tylko nazwisko, w które wtłacza się kolejne butle płynu - mówi. - Nie ma duszy, nie ma psychiki. Jak sobie sam poradzisz, jesteś górą. Jak nie, pozostaje ci czarna dziura wypełniona strachem, niepewnością, bólem. Tak nie powinno być.
Ostra kuracja dała się we znaki organizmowi. Wtedy po raz pierwszy Ida przestała przestrzegać zaleceń lekarzy. Nie chciała jeść galaretek, kisielków z siemienia lnianego. Przy każdym posiłku toczyły się wojny. Ida chudła i traciła siły. Lekarka zdecydowała o przerwaniu chemioterapii.
Ważne wsparcie rodziny
- Wtedy wpadłam w panikę - przyznaje. - Zażądałam od lekarki wyjaśnienia tej sytuacji: "Jakie mam szanse? Ile procent? Niech mi pani powie prawdę!". Popatrzyła na mnie i powiedziała: "Sto procent, sto procent". Wybiegłam z gabinetu. Czułam, jak rosną mi skrzydła, nabieram sił i wiary. Za każdym razem, gdy wychodziłam z Centrum Onkologii, powtarzałam sobie: "Nie dam się, to moje życie i będzie tak, jak ja chcę. Wygram!". Ostatnim etapem terapii była brachyterapia, na którą jeździła do Kielc. Teraz co trzy miesiące robi badania kontrolne, co pół roku USG, cytologię i raz w roku tomografię komputerową.
- Wszystko jest w porządku, więc mój świat nabrał barw. Na moich obrazach pojawiają się wszystkie kolory, ludzie mają twarze, a domy otwarte okna... Maria Wieczorkowska, mama Idy, wychowywała córki bardzo świadomie. W domu nie było tematów tabu. Także o seksie mówiono otwarcie. Kiedy dziewczynki zaczęły dojrzewać, zaprowadziła je pierwszy raz do ginekologa. Gdy stały się kobietami, nadal trzymała rękę na pulsie, przypominała o wizycie u dentysty, ginekologa. Dlaczego więc musiała usłyszeć tak tragiczną wiadomość?
- Dla matki nie ma gorszego bólu niż choroba dziecka - mówi pani Maria. - To ból, nad którym nie sposób zapanować. Choć wiem, że Ida jest zdrowa, zawsze gdy jest smutna, zaczynam się bać. Wspomnienia o chorobie wracają. Tak już będzie zawsze. Najgorsze chwile przeżywałyśmy, gdy rozpoczęła się chemia. Ida nie jadła. Starałam się ją nakłonić do tego różnymi sposobami. Sama coś podjadałam, kusiłam zapachem lub wyglądem potraw. Nie pomagało. Mówiła tylko ze złością: "Jedz, jedz to będziesz gruba". Ale nie poddawałam się, bo nie ma takiej siły, która zatrzyma matkę walczącą o dziecko.
Dla Ani, siostry Idy, słowo "rak" nie istniało. - Miałam lepsze i gorsze dni, ale do szpitala chodziłam uśmiechnięta, bez strachu i lęku - mówi. - To także mnie było potrzebne. Zawsze starałam się Idę rozweselić. Choć nie bardzo mogła się śmiać, systematycznie stosowałam taką terapię. Ale gdy Ida chciała się poddać, nie jadła, stawałam się bezwzględna. Czasem bałam się sama siebie. Między nami jest 14 lat różnicy - ja zawsze byłam dzieckiem, a Ida młodą kobietą. Choroba bardzo nas zbliżyła. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Chyba dlatego, że przeszłam przyspieszony kurs dojrzewania. Otarłam się o najważniejsze sprawy. To zmienia.
Rak zmienia całe życie
Doświadczenia skłoniły Idę do szerszego spojrzenia na problem. Na własnej skórze odczuła, czego potrzebuje kobieta, która dowiaduje się, że ma raka szyjki macicy. Postanowiła założyć fundację. - Statystyki są przerażające - mówi Ida. - Będę szczęśliwa, jeśli uda się uratować choć jedną z pięciu kobiet, które każdego dnia umierają w Polsce na raka szyjki macicy. Chcę też ułatwić przechodzenie przez chorobę. Choć to trudne chwile, czasem wystarczy tylko być lub udzielić prostych informacji i rzeczywistość staje się mniej przytłaczająca. Fundacja nie ma jeszcze nazwy, ale w logo będzie kolor czerwony.
Zainteresowanie fundacją jest duże. Do Idy zgłasza się wiele kobiet. Niektóre zmierzyły się z rakiem i dziś chcą dzielić się doświadczeniami.Ida jest wziętą wizażystką. Jej czas wypełniają spotkania z ludźmi, praca na planach zdjęciowych, w studiach fotograficznych. Na odpoczynek zostaje niewiele czasu, ale nie spędza go przed telewizorem. Woli pojeździć na rowerze, zajrzeć do pobliskiej stajni lub zagłębić się w gąszcz lasu.
- Teraz żyję inaczej - przyznaje. - Poznałam wartość czasu. Już nie boję się wybierać, oceniać i stawiać warunków. Inne rzeczy mnie cieszą i zachwycają. Choć to zabrzmi dziecinnie, cieszę się na widok rozkwitających kwiatów, potrafię dwa razy przejechać tą samą drogą, by lepiej przyjrzeć się złotym liściom na drzewie. To moje nowe życie. Kiedyś miałam dużo czasu, dziś stale mi go brakuje. Kiedyś już pierwsza przeszkoda zniechęcała mnie do dalszego działania, więc wiele spraw zaczynałam i nie kończyłam. Teraz wszystko doprowadzam do końca. Staram się, żeby to, co robię, miało sens, było komuś lub czemuś potrzebne. Nie chcę zmarnować ani minutki. Każda poważna choroba, zagrożenie zmienia psychikę.
Kiedyś Ida nie umiała słuchać. Rozmawiała z ludźmi, ale w rzeczywistości mało ją obchodziły ich sprawy. - Dziś słucham uważnie, w ten prosty sposób daję rozmówcy znać, że jest ważny, to bardzo pomaga - mówi Ida. - Dziś wszystko jest inne. Zmienili się też przyjaciele i znajomi. Wielu przestało się kontaktować w czasie choroby. Inni później. Może się bali, może nie umieli znaleźć odpowiednich słów. Nikogo nie winię. Było, minęło. Pozostali ludzie, na których można liczyć w każdej sytuacji. Po dniu pracy, gdy wszystko już załatwione, Ida siada przed kominkiem z filiżanką herbaty, słucha muzyki i cieszy się, że dzień kończy się spokojnie. Jutro znów wstanie słońce, obudzą się ptaki i ludzie z nowymi pomysłami.
miesięcznik "Zdrowie"